Wiadomo, że Irlandczycy słyną ze swojego „luźnego” podejścia do życia. W grunice rzeczy jest to bardzo fajne, nawet miłe. Czasami żałują, że ja tak nie potrafię. Ale, no właśnie jest „ale”. Chodzi o punktualność i dotrzymywanie terminów. Tak samo jak do innych aspektów życia do punktualności Irlandczycy podchodzą bardzo luźno.

Tu w Irlandii jest określenie na słowo „około”, na określenie „coś koło tego”, a mianowicie „ish”. Wszystko, co jest „ish” jest bardzo umowne. Będę na 10 rano „ish” (tak jak pan, ktory właśnie robi u nas ogródek), a w praktyce okazuje się, że zjawiam się o godzinie 10:45 (ale nadal przed południem, więc wciąż jestem rano). Jest to bardzo irytucące.

Dla kogoś wychowanego w kraju, w którym dość dużą wagę przykłada się do punktualności jest to nie do zniesienia. Przecież jeżeli jesteś umówiony na jakąś godzinę to powinnieneś się na to spotkanie o tej godzinie stawić, no, ewentualnie zadzwonić odpowiednio wcześniej, że nie dasz rady dotrzeć na tę godzinę. Ale tutaj tego nie ma. Wystarczy „ish” i twoje spóźnienie jest jak najbardziej usprawiedliwione, przecież nie umawiałeś nie punktualnie na 10. Nikt przecież nie powinien się ciebie o tej godzinie spodziewać. Ciekawe jest to, że tylko „salesmani” potrafią być punktualni…

– A ile potrwa spotkanie, rozmowa bo jestem dość zajęty?
– 15 minut „ish” (i znowu to samo).

Teraz możesz być pewny, że przez najbliższą godzine nie będziesz się mógł ruszyć z miejsca, bo spotkanie powinno trwać tylk 15 minut…

Może to, co właśnie napisałem mnie tylko denerwuje. Taki ichniejszy sposób bycia, a ja się jeszcze nie przestawiłem. Może… Ale nikt mi nie powie, że nie byłby irytowany gdyby ktoś powidział mu, że remont, który ma dla ciebie wykonać zacznie się w poniedziałek, potrwa 5 dni, a jak jest poniedziałek to faceta nie ma, bo nie skończył jeszcze poprzedniej pracy. Zacznie we środę i jak się później okaże, to remont potrwa dwa tygodnie…

Potężne jest określenie „ish”