Dwa tygodnie na południu Włoch to długo, przynajmniej dla nas – po raz pierwszy przecież wybraliśmy się na tak długie wakacje. Trochę się bałam nudy, bo ileż można prażyć się w słońcu, pluskać w basenie, wymyślać wycieczki, znosić najświętszą sjestę tubylców i jeść pizze! Po dwóch tygodniach w Apulii (po włosku: Puglia) muszę przyznać jednak, że to jest to! Południe Włoch to mój prywatny raj na ziemi.

Apulia jest jak wielka wieś. I nie mam na myśli tylko tego, że to obszar rolniczy, że produkuje się tam najwięcej oliwy, że przydomowe winnice i pasące się na wysuszonych słońcem pastwiskach zwierzęta to dość powszechny widok. Bardziej chodzi mi o mentalność tamtejszą, klimat swojskiej prostoty i codzienności. Nie ma w tym zadęcia, nie ma też nadskakiwania turystom (po angielsku trudno się dogadać, po niemiecku w ogóle, po polsku tym bardziej), choć mieszkańcy są niezwykle pomocni i uczynni – zapytani o drogę, nawet jak nie wiedzą, to każą poczekać, sami się dowiedzą i przekażą nam informację. Oczywiście po włosku :). Wszak to oni są u siebie. Kiedy zgubiliśmy drogę jadąc opłotkami do miasteczka Ostuni, starszy Włoch w jeszcze starszym fiacie panda, sam nas zapytał czy nie potrzebujemy pomocy, a potem kazał jechać za sobą, aż wyprowadził nas na drogę prowadzącą do Ostuni. Nie było mu po drodze, bo zostawiwszy nas zawrócił.

Typowy widok w Apulii to kamieniste pole, o brunatnej barwie ogrodzone jasnym murkiem z kamieni wydobytych z tego pola. Ziemia w przekroju wygląda tam tak: na wierzchu ok. 30 cm gleby, poniżej skała. Każda orka odsłania tę skałę. Wapienne skały wykorzystywane są tu więc do wszystkiego – stanowią murki, ogrodzenia, stoliki, ściany.

Mieszkaliśmy w pobliżu Alberobello – stolicy trulli, wpisanej na listę światowego dziedzictwa Unesco. Trulli zasługują na osobny tekst [napiszę go oczywiście], podobnie jak Matera (to już Basilicata), Pompeje i Neapol (Kampania), albo wyznania miłosne widniejące na każdym włoskim moście (niezależnie od regionu).

Na koniec łyżka dziegciu niestety, czyli wszechobecny dym papierosowy. Włosi palą wszędzie, nie zważają na zakazy, nikt ich zresztą nie egzekwuje, wszędzie są popielniczki i wszędzie pety. Palą na lotnisku, w pizzerii, na ulicy, przy basenie, na plaży. Nikt nie zwraca palaczom uwagi. W jednej z kafejek widzieliśmy kobietę w ciąży, a obok niej koleżankę z papierosem w ręku. Nikogo to nie dziwiło, łącznie z przyszłą mamą. Zastanawiam się, czy tak dużo Włochów (czy statystycznie więcej niż Polaków) pali papierosy, czy też może po prostu palą tak otwarcie, stąd wrażenie, że niemal wszyscy to robią.